Ucieczka przed burzą

4 sierpnia 2023

Na ostatniej prostej zrobiło się burzowo. Miałam jednak szczęście. W Wejherowie, dokąd E. i J. zabrały mnie po lekcję historii – tak, miasteczko istniało przed Dorotą Masłowską, i nie, nie składa się wyłącznie z blokowisk, po których gania Silny ze swoją armią; jego fundator ma pomnik w rynku, na którym wygląda trochę jak Batman, i truflę w położonej tuż obok cukierni – pierwsze grzmoty odezwały się, kiedy byłam ładny kawałek od stawu z pelikanami, pod markizą oranżerii, skąd łatwo było ewakuować się do środka. Jedyny ślad tamtej burzy to uschnięte liście, które każda z nas miała we włosach. Kiedy wyszłyśmy, świeciło już słońce. W drodze powrotnej J. wskazała na chmury nad Gdynią: „nie chcę straszyć, ale wygląda mi to na wał burzowy”. Zdążyłam odebrać kawę przy barze w Żaku, kiedy chlusnęło – z taką mocą, że wydawało się, że dach klubu tego nie wytrzyma. Trzeci raz lunęło, już bez tak spektakularnych popisów, kiedy po spacerze przez Wrzeszcz wsiadłam do tramwaju – wieczorne niebo nagle poszarzało i szyby pokryły się rozmazanymi plamami wilgoci. Kiedy mijałam Bramę Wyżynną, deszcz już przygasał i mogłam zdjąć kaptur. Znów mi się upiekło i na spotkanie z Willem (Pip Utton), piętro nad wrocławsko-gdańską księgarnią Tajne Komplety dotarłam suchą stopą.

„Jak bardzo trzeba być zmęczonym żeby zasnąć w lesie podczas burzy” – powtarza trójka aktorów w „Imperium” Strefy Wolnosłowej, biorąc od razu moją zabawę w chowanego z letnią nawałnicą w nawias. Bo w tej rozbitej na trzy opowieści o kryzysie humanitarnym na polsko-białoruskiej granicy burza nie jest już tylko mokrą przeszkodą w drodze do teatru – może być więzieniem, końcem podróży, może zwiastować chorobę, nawet smierć. Na scenie dzwonią pozostawione przez aktorów telefony, obwieszczając kolejne alerty, wezwania do puszczy, w burzę. Ktoś potrzebuje powerbanku, kto inny podpasek, wszyscy suchych ubrań. Spektakl jest patchworkiem, w którym miksują się losy migrantów i tych, którzy niosą im pomoc. W tej układance pojawia się 19-latek z Kamerunu, a ja przypominam sobie Magelana, który rok temu spędził u nas kilka dni po wyjściu z obozu. Wtedy, mimo straszliwych doświadczeń (tortury, śmierć młodszego brata, który stał się ofiarą wojny domowej), miał w sobie mnóstwo optymizmu. Załamanie przyszło jednak szybko, po tym, jak w Kamerunie zamordowano jego mamę i siostrę. Powrót do kraju oznaczałby dla niego wyrok śmierci. Wciąż nie wie, czy go nie usłyszy, ale na rozstrzygnięcie czeka w Kanadzie, gdzie nikt już nie traktuje go jako przestępcy. A choć „Imperium” więcej czerpie z „Makbeta” niż z opowieści o duchach posłusznych zaklęciom Prospera, to właśnie w tych fragmentach mówiących o potężnej władzy kaprysów przyrody robi najsilniejsze wrażenie.

Jakże inna była „Burza”, ta ostatnia zrealizowana przez Petera Brooka i oglądana dzień wcześniej w Teatrze Szekspirowskim! Tym prostym, minimalistycznym, szlachetnym i czystym spektaklu wszystko unosiło się od niewoli ku uwolnieniom, a spośród wielu z nich najpiękniejszym aktem jest akt rezygnacji Prospera – z władzy nad Arielem, który jest tu cudowną Arielą, nad Kalibanem, Mirandą, ale też z prawa zemsty nad swoimi prześladowcami. Moment, w którym otwiera się w finale dach nad nami, odsłaniając czyste, błękitne niebo i – być może – uwalniając krążące nad sceną duchy jest czystą magią poruszoną bardzo konkretną teatralną mechaniką. Tak jak pojawienie się chwilę wcześniej na scenie Kathryn Hunter czytającej jednemu z nich szekspirowski sonet:
„Nie jest już mi­łość mi­ło­ścią, je­że­li „Wi­dząc prze­mia­nę, chce z nią iść w za­wo­dy,” Je­śli z bu­rzą­cym chęć bu­rze­nia dzie­li”.

Magda Piekarska