Morderstwo w Sopocie

2 sierpnia 2023

Jeśli mam wyliczać rozkosze wtorkowego wieczoru (o tych datowanych na późne popołudnie kilka akapitów niżej), na pewno był wśród nich Sopot – po deszczu niemalże pusty i na wpół uśpiony. No i zacne towarzystwo, z którym cytrynówką spełnialiśmy toasty zbawienia lub zguby, licząc, że pomogą wygnać nam z pamięci obraz początków tej eskapady, który nawet dziś nie traci na jaskrawości.

I uwaga, będzie mocno, bo mimo wrodzonej łagodności, na przekór niewyczerpanym, jak mi się wydawało pokładom empatii, wbrew całej tej niestrudzonej potrzebie odnajdywania światełek w najciemniejszych tunelach i najmniejszych chociażby diamentowych opiłków w popiele, choć co i rusz przeczesuję go palcami, nie znajduję nic – bo ani zapał godny z lepszej sprawy, z jakim bez wątpienia utalentowani aktorzy zagrywają się w „Romeo i Julia is not dead”, ani nawet ułamki subtelności, takie jak monolog Doroty Androsz nie są w stanie tego spektaklu uratować.

„Teatr, który się podszywa” – takie hasło przyszło mi do głowy po wyjściu z sopockiej sceny Teatru Wybrzeże, po tym jak otrząsnęłam się z głębokiego stuporu, w jaki wprawił mnie spektakl Michała Siegoczyńskiego. Bo nie jest problemem to, że reżyser znalazł taki patent na pop-teatr, zszyty niewprawnie fastrygą z popkulturowych klisz, patentów z insta i tik-toka, z garści muzycznych przebojów, spłaszczającej rzeczywistość kreski, z żartów, których poziom szoruje po żwirze, z szowinistycznych wtrętów wreszcie – takie stereotypy powiela przecież i utrwala spora część granych jak Polska długa i szeroka obwoźnych fars, dlaczego nie miałaby do nich dołączyć „beka z Szekspira”, skoro przynajmniej część publiki wchodzi w nią jak w masło i wydaje się świetnie bawić? Kłopot w tym, że tak jak ochoczo Siegoczyński sięga do popkulturowego bogactwa, tak i korzysta z językowych rejestrów współczesnego teatru, w tym tego, który dobierając się do szeroko pojętej klasyki, stara się wywieść z niej pogłębioną opowieść o współczesnym świecie. W tym zbiorze jednak nie celuje w sedno, ale pożycza elementy, które oszukują niewprawne oko i ucho – rozbudowaną, piętrową scenografią z zawieszonym nad sceną ekranem, montaż teatralnych konwencji, czy frazę, w której wyraźnie słychać inspiracje Masłowską i Demirskim, jednak pozbawione swobody i sprowadzone do tępego, powtarzalnego rytmu. Dlatego resztki empatii kieruję w stronę trójmiejskiej publiczności, która – jeśli idzie o repertuarowy teatr dramatyczny – jest właściwie pozbawiona wyboru, a byłoby wielką dla niej szkodą, gdyby tym marnym żarcie wokół Szekspira zobaczyła coś na kształt teatru mieszczańskiego, który przecież odradza się w intrygujących, przemyślanych, mądrze dialogujących także z klasyką formach.

Z kompletnie innej planety przybywa Klaudia Hartung-Wójciak, która w offowym konkursie pokazała firmowaną przez kolektyw Nostalgic Boys opowieść o Szekspirowskich powiernicach „Chcę przespać ten jałowy czas, kiedy nie ma jej przy mnie”. I mimo że przydałoby się jej jeszcze kilka szlifów, ma to wszystko, czego tak dramatycznie brakuje spektaklowi Siegoczyńskiego: płynność, zniuansowanie, lekki dowcip na granicy absurdu, pogłębioną refleksję wokół współczesnych zwierzeń i form komunikacji, intymność i bliskość. Zderzam te dwa spektakle nie tylko dlatego, że sąsiadują ze sobą w programie, ale ponieważ ich twórcy na pozór sięgają po podobne narzędzia, używając remiksu cytatów, łączenia odmiennych kulturowych rejestrów, w ramach których u Hartung-Wójciak opera zderza się z popkulturowym hitem, a liryczny obraz zwierzeń zamienia się w wampiryczny seans. A choć kolorystyczna dominanta jest tu określona – to wyrazista, krwista czerwień – to nie znajdziemy jednego, chwytliwego hasła opatrzonego hasztagiem, w sam raz do wysprejowania na murze, do którego udałoby się sprowadzić tę niespełna godzinną impresję. Jej hipnotyzującą siłą jest też to, że pozostawia wiele wątków niedomkniętych. Jednym z nich jest wzajemna zależność i przepływ energii w sytuacji zwierzeń, między zakochaną a powiernicą, między aktorką/aktorem a widzem – zmienny, zdolny naładować lub wypruć energię ze słuchacza. Nostalgic Boys (czyli Hartung-Wójciak i Małgorzata Biela wraz z Weroniką Łukaszewską, Michałem Surówką i Hanką Podrazą), zostawili mnie z pełnymi bateriami – wystarczyło na dwie godziny mordowania w Sopocie Capulettich i Montekich.

Magda Piekarska