O czym się nie mówi

31 lipca 2023

Po co zaglądać do teatru, nawet jeśli świat spektaklu nas nie kręci? A czy kręci nas rozkmina nad przyszłym kształtem świata? Jeśli zbędziemy intuicje artystów wzruszeniem ramion, zostaną nam mniej zniuansowane i nie sięgające tak głęboko scenariusze futurologów. Dobre i to, bo statystyki są nieubłagane: Polacy zdecydowanie więcej wiary pokładają w przepowiedniach wróżów i tarocistek. I tutaj mówię: dziękuję, postoję. Bardziej niż w karty, wolę zaglądać w to, co rysuje się na scenicznym horyzoncie.
Fakt, w teatrze można się zdołować. Artyści rzadko podsuwają nam wizje nowego, lepszego jutra – taki mamy klimat, że światełko w tunelu raczej się oddala niż zbliża. Inna sprawa, że dostajemy raczej zestaw pytań, zadań do samodzielnego rozwiązania niż plik gotowych recept czy plan treningowy pozwalający stunningować na szybko świat.
A kiedy zbliżone pytania padają niemal jednocześnie na kilku różnych scenach, warto w nie się wsłuchać z podwójną uwagą. Kiedy widzę więc w programie festiwalu dwa spektakle, które poruszają ten sam wątek, nie mogę uwolnić się od wyświechtanej frazy: „Przypadek? Nie sądzę”. W dodatku ten wątek dotyka jednego z najsilniejszych tabu związanych z życiem osób z niepełnosprawnością intelektualną – ich seksualnych potrzeb, marzeń o dorosłość, o bliskości, o założeniu rodziny. W dodatku gdańskie „Podchodzisz moją samotność” i szczeciński „Sen nocy letniej” to nie jedyne głosy w tej sprawie – żeby dopełnić obrazu w szerszej perspektywie, trzeba jeszcze wspomnieć m.in.„Libido romantico” Teatru 21, też z wykorzystaniem literackiej klasyki, tyle że autorstwa polskiego wieszcza.
Dwa szekspirowskie przedstawienia łączy temat, otwierający pole debaty, w której zderzają się perspektywy – prywatna z publiczną, intymna z polityczną, społeczna mikroskala ze skalą makro. W dodatku na to wszystko patrzy wydział kontroli z legitymacją z dalekich niebios i grzmi, bo przyzwyczaił się, że tak trzeba.
Jednocześnie „Podchodzisz” i „Sen” dzieli skrajnie wiele. Oglądając pierwsze przedstawienie, miałam wrażenie, że reżyserka Dorota Bielska otworzyła pudełko-niespodziankę, z którego zawartością nie do końca wiedziała, co zrobić, więc próbowała je przymknąć, obwiązując wstążką w pastelowych kolorach. W jej spektaklu wszystko jest ładne, uładzone, a jednocześnie ta opowieść rozpisana na pięć Julii i pięciu Romeów, wciąż trzeszczy i rwie się w szwach. Mamy tu fragmenty Szekspira w wykonaniu niepełnosprawnych artystów i teksty inspirowane wypowiedziami ich rodziców, napisane jednak przez reżyserkę i mówione z offu przez profesjonalnych aktorów. Mamy znakomitą oprawę muzyczną Jana Elfa Czerwińskiego i Zuzanny Bielskiej, i scenografię Jarosława Rebelińskiego w chłodnej biało-błękitnej tonacji. Mamy kilka intrygujących przełożeń – zamiast piętna nazwiska jest piętno niepełnosprawności, zamiast skłóconych rodów są rodzice kierowani troską. Mamy wreszcie porcję lukru w finale: kochankowie nie chcą wykonać wyroku Szekspira, więc zamiast pięciu pogrzebów mamy pięć wesel. Jest „kochajmy się”, jest happy end, który tak naprawdę niczego nie rozwiązuje, a jedynie zamazuje problem.
Sobczyk i Skrzywanek (szerzej o Śnie pisałam tu: https://teatralny.pl/recenzje/ciala-nie-oszukasz,3729.html) wyprawę do lasu ateńskiego projektują ze świadomością, że nie wchodzi się tam bez ryzyka, że przy okazji można się nie tylko potłuc i podrapać, ale i wystawić na ciosy. Że tak silnego tabu nie sposób rozbroić prostym love story z happy endem. Że ono nie dotyczy marzeń o trzymaniu się za ręce i niewinnych pocałunków. Że chodzi o seks, o orgazm, o brak zaspokojenia prowadzący do frustracji, o której skutkach wciąż nie mówi się głośno. Że pokrywkę tabu nad tym buzującym wrzątkiem przytrzymuje system moralnej kontroli, sterowany przez środowiska związane z Kościołem. A choć będąca osią spektaklu historia wyprawy niepełnosprawnego Kuby i jego siostry do Brukseli, gdzie chłopak spotyka się z asystentką seksualną, jest historią szczęśliwą i spełnioną, choć we „Śnie” dostajemy przykład niemalże podręcznikowy (gdyby tylko takie podręczniki istniały!), jak taka wizyta mogłaby przebiegać, to w istocie pokazuje ona tylko absurdalną sytuację milionów Polaków, którym niepełnosprawność nie upośledziła seksualnego popędu i którym polski system opiekuńczy nie oferuje nic poza wyciszającymi medykamentami. Bo ilu z nich może sobie pozwolić na wyprawę po seks do Brukseli? A jeśli już, to jak często?
„Nie chcę już twoich bajek/ Nie chcę już/ Już nie chcę/ Pragnę obecności/ Pragnę prawa do miłości” – rapują w finale bohaterowie „Snu”. I w tym manifeście majaczy horyzont emancypacyjnego zrywu, którego nie da się powstrzymać. Teatr widzi, że ten wrzątek już kipi i przykryć pokrywką się go nie da. Warto, żeby to dostrzegł pozateatralny świat.

Magdalena Piekarska