Rekomendacje Jury Dziennikarskiego 26. Festiwalu Szekspirowskiego

1 września 2022
AWA03547-1200x800.jpg
Rekomendacje Jury Dziennikarskiego 26. Festiwalu Szekspirowskiego o „Poskromieniu złośnicy” Teatru Zagłębia w Sosnowcu w reżyserii Jacka Jabrzyka

 

Teatr Zagłębia w Sosnowcu sięgnął po literaturę bardzo dziś kontrowersyjną, ponieważ gdy wczytamy się w „Poskromienie złośnicy” Szekspira, okaże się, że bawimy się w męskim świecie dominacji i pragnieniu uległości kobiet, tresowanych jak cyrkowe zwierzęta. Mężczyźni wykonują w tym tekście zadziwiająco dużo ordynarnych i odrażających gestów pod adresem płci pięknej. Przyświeca im jedynie słabo maskowana troska o własny dobrostan. Z dzisiejszej perspektywy „Poskromienie złośnicy” jest tekstem niepoprawnym czy wręcz skandalizującym, a przecież myślowo bardzo bliskim wyobrażeniom wielu mężczyzn na temat relacji damsko-męskich. Finałowy monolog Katarzyny, w którym na polecenie Petruchia strofuje ona inne kobiety i poucza, jak być posłuszną woli męża, w sosnowieckim spektaklu zaskakuje. Grający kluczową bohaterkę Marcin Gaweł czyta go z książki. Rezygnuje z ozdobników i całego inscenizacyjnego impetu oraz dowcipu, jaki niesie za sobą przebranie pokaźnego mężczyzny w żeńskie ciuchy wraz z grą w kontrze do powszechnych wyobrażeń kobiecości. Nagle – podczas monologu Kasi – robi się nieznośnie poważnie. Suchy tekst sztuki podkreśla jego bezwzględną przemoc. Nie trzeba nic więcej – wystarczy go przeczytać. Za ten właśnie gest zerwania komediowego grania i zepsucia wcześniejszej „dobrej zabawy” najbardziej cenię spektakl Teatru Zagłębia.
Łukasz Rudziński
 
Tym, co chciałbym zapamiętać ze spektaklu, jest scena otwarcia. Kurtynę ozdabia reprodukcja obrazu Antoine’a Watteau „Postój podczas polowania”. Z malowidła ukazującego arkadyjską kontrrzeczywistość usunięte zostały postaci kobiece. Ich miejsce zajęły białe plamy. Zdawać by się mogło, że bohaterki, chcąc uciec od udziału w typowo męskiej, okrutnej rozrywce, zeszły z płótna wprost na scenę, zarządzając półgodzinny postój w bezwzględnych łowach. Natalia Bielecka, Adrianna Malecka i Mirosława Żak czułym tonem zwracają się do widzów, prowadząc niemal intymną terapię poskromienia w sobie złości, rozluźnienia, zanurzenia się w świat marzeń, spośród których najważniejsze jest jedno: by móc się stać tym, w co wierzymy, że jesteśmy. Do tego potrzebna jest pełna wolność, a – jak gorzko zauważa aktorka, błyskotliwie nawiązując do dzieła rokokowego malarza – wolność to wciąż odległość dzieląca myśliwego od zwierzyny. By wolność tę zamanifestować, artystki schodzą ze sceny, odmówiwszy udziału w polowaniu, które za chwilę się zacznie. Zanim to nastąpi, przywołują rzadko wystawiany na scenach prolog „Poskromienia złośnicy”, który – wraz z wyrazistym gestem aktorek – całą następującą po nim opowieść bierze w nawias czy wręcz unieważnia.
Wojciech Kieler
 
Przaśność męskiego świata w „Poskromieniu złośnicy” Williama Szekspira odzwierciedla scenografia Anny Marii Karczmarskiej i Mikołaja Małka w spektaklu Teatru Zagłębia. Kto chociaż raz spał na polskim kempingu w szczycie sezonu, doceni skrupulatność, z jaką artyści zbudowali świat współczesnej Padwy. Z prawej strony sceny stoi biała przyczepa kempingowa z wyłamanymi drzwiami, przez które przechodzą aktorzy. Widzowie przez małe okienka mogą podpatrywać co bardziej pikantne sytuacje wewnątrz. Charakter miejsca, w którym i szekspirowska, i współczesna „gawiedź” lubi spędzać czas, oddają plastikowe krzesła ogrodowe, charakterystyczna dla kamperów szarobura kanapa, kilka suchych gałęzi i białe rzeźby chartów zaprojektowane przez Annę Marię Karczmarską i Sonię Singsavang. Zwieńczeniem tego kempingowego obrazka jest scena, kiedy ojciec Katarzyny i Bianki (Piotr Zawadzki) siedzi na fotelu ogrodowym, trzymając dłonie na głowach warujących przy nim psów, i przyjmuje konkurentów do ręki córek. To wieczorem wśród przyczep, domków letniskowych i namiotów (albo na glampingach czy w knajpach podczas meczów lub w koszarach) można usłyszeć grubiańskie żarty o cnotach niewieścich. To w takich liminoidalnych miejscach, gdzie podczas ludycznej rozrywki męska płeć wyzbywa się poprawności politycznej, padają niemalże cytaty z „Poskromienia złośnicy”. Tam rozgrywa się komedia Szekspira. Tylko czy to grubiaństwo (i mizoginizm, i seksizm, i patriarchat) wpisane w męski świat pozostaje tylko na poziomie zabawy?
Złote wstążki w głębi sceny tworzą kurtynę migoczącą w reflektorach ustawionych ze smakiem przez Aleksandra Prowalińskiego. To światła biorą akcję „Poskromienia złośnicy” w somnambuliczny nawias zaproponowany w prologu. Kurtyny, wyznaczające kilka poziomów odczytania spektaklu, są jeszcze dwie – zwykła teatralna i z wydrukowanym obrazem Antoine’a Watteau. Na tle tej złotej trwa zasadnicza akcja przedstawienia Jabrzyka – adaptacja Szekspira, w której mężczyźni grają wszystkie role. Przed czerwoną kotarą rozgrywa się ostatnia scena, kiedy Marcin Gaweł jako Katarzyna krytycznie czyta ostatnie strofy sztuki. Natomiast przed obrazem z polowania swój prolog mówią Natalia Bielecka, Adrianna Malecka i Mirosława Żak. Prolog ten, przygotowany przez sosnowieckie aktorki z dramaturgiem Hubertem Sulimą, jest nie tylko jedną z najlepszych scen ubiegłego sezonu, ale to jeden z najmocniejszych emancypacyjnych gestów kobiet w polskim teatrze w ostatnich latach.
Katarzyna Lemańska
 
Jacek Jabrzyk w swoim „Poskromieniu złośnicy” błyskotliwie ogrywa Szekspirowski humor, który nie przetrwał próby czasu. Podejmując się trudnego wyzwania przełożenia komediowego języka pierwowzoru na współczesne realia, nie rezygnuje jednak z obsceniczności i jarmarczności, które wydobywają z dramatu i przedstawionego w nim świata karykaturalność i brutalność. Twórcy stawiają przed publicznością zwierciadło, które zmusza ją do skonfrontowania się z tym, jak poważne problemy społeczne kryją się pod bawiącym ją, często ordynarnym, humorem. Nie jest to jednak tylko słodko-gorzka próba ludzkiej wrażliwości, lecz także swojego rodzaju eksperyment ideowy – czy zmiana płci obiektu żartu sprawia, że dowcip jest mniej dotkliwy? Czy powielanie klisz płciowych może być, w odpowiednio zaaranżowanym środowisku, próbą zdemaskowania pokraczności systemu, który je ukształtował? Czy da się ograć nawarstwione latami konteksty kulturowe w taki sposób, aby zapomnieć o pierwotnych ofiarach obserwowanej na scenie narracji i na nowo zbadać męską potrzebę dominacji? Serwowane odpowiedzi na te pytania nie są jednoznaczne, bardziej przypominają hipotezy, które publiczność sama zweryfikuje po wyjściu z umownego świata przestrzeni teatralnej. Natomiast twórcy „Poskromienia złośnicy” na pewno wychodzą obronną ręką ze wszystkich pułapek kulturowych zastawionych im przez Szekspira w pierwotnym tekście.
Aleksandra Wach
 
Jest wiele nieoczywistych rozwiązań w tylko pozornie kiczowatym, kempingowo-ordynarnym świecie przedstawienia w reżyserii Jacka Jabrzyka. Jednym z zaskoczeń jest wejście, czy wręcz wtargnięcie, na scenę Macieja „Gąsia” Gośniowskiego. Performer i aktywista pojawia się w roli Krawca i przejmuje przestrzeń, by zaprezentować tak wobec Katarzyny, jak i przede wszystkim widzów swoje queerowe show. Jest postacią z zupełnie innego świata, która jednak nie rozsadza ramy spektaklu. Wstrzymuje na chwilę akcję, to prawda, ale nie jest w stanie powstrzymać trudnego do zaakceptowania finału małżeńskiej historii Katarzyny i Petruchia. To niezwykły, dający do myślenia zbieg okoliczności, że niemal ćwierć wieku po przedstawieniu Krzysztofa Warlikowskiego artysta związany z jego Nowym Teatrem na innej scenie podejmuje temat płci kulturowej.
Jan Karow
 
Szekspirowska niewybredna i jakże niewygodna dziś opowieść, oparta na uproszczeniach i przejawach dyskryminacji ze względu na płeć, tylko pozornie przybiera w spektaklu Jacka Jabrzyka postać czerpiącej ze slapsticku komedyjki, obfitującej w gagi i elementy parodystyczne. Z uwagi na ogromną świadomość, z jaką są one wykorzystywane i ogrywane, „Poskromienie złośnicy” to spektakl, który oprócz tego, że bawi, mocno porusza – obok obecnych w tej nowoczesnej w formie inscenizacji dystansu i zabawy, bezlitośnie obnażane są genderowe stereotypy i przemoc.
Wplatane po drodze ważne symbole – jak dwukrotnie powtarzany międzynarodowy znak Help Me, który może uratować życie ofiary przemocy domowej – czynią spektakl odpowiedzialnym społecznie. Szczególna głębia w warstwie ukrytej za fasadą pastiszu wybrzmiewa pod koniec, który u Jacka Jabrzyka bynajmniej nie jest wesoły. Przejmujący i gorzki monolog Marcina Gawła wcale bowiem nie wieszczy końca patriarchatu i toksycznej męskości.
Agata Olszewska