Taką „Burzę” to ja kupuję
Marzy mi się, żebym, tak jak wybieram w drogerii kosmetyki nie testowane na zwierzętach, mogła kupując bilet na spektakl dostać gwarancję, że nikt nie ucierpiał przy jego powstawaniu – powiedziała jedna z widzek po przedstawieniu „Burza. Regulamin wyspy” w reżyserii Katarzyny Minkowskiej.
Taką burzę to ja rozumiem – spektakl Minkowskiej poruszył w sensie dosłownym sceną Wybrzeża, że wywołał huragan emocji i poderwał widownię do owacji na stojąco. Opolskie przedstawienie to najjaśniejszy jak dotąd punkt programu Szekspirowskiego. Prezentowane w Teatrze Wybrzeże i wykorzystujące do maksimum możliwości techniczne wyremontowanej sceny olśniewa od strony wizualnej i przekonuje aktorsko. Ale przede wszystkim robi wrażenie przemyślaną, spójną z dramaturgią szekspirowskiego tekstu, bardzo aktualną, trafiającą w sedno problemów współczesnego teatru, a zarazem uniwersalną koncepcją. Jest ważnym głosem w toczącej się publicznie debacie, w której wykuwa się kształt przyszłych, wolnych od przemocy instytucji, a zarazem obrazem dysfunkcyjnej rodziny. I w jeszcze jednym, uniwersalnym wymiarze – obrazem świata mikro, na którym odciskają swój ślad zdegenerowane mechanizmy obowiązujące w skali makro, zarządzane przez wielki biznes i wielką politykę.
W wersji Minkowskiej i dramaturga Jana Czaplińskiego wyspą jest teatralna scena, a grany przez Bartosza Woźnego Prospero – reżyserem. Choć skojarzenia z Krystianem Lupą nasuwają się nieuchronnie i są w kreacji Woźnego jak najbardziej uprawnione, to tak naprawdę chodzi o uniwersalną figurę artysty-demiurga, twórczego autorytetu owładniętego kryzysem, zmagającego się z twórczą impotencją, usiłującego wobec zmieniającego się świata używać wciąż tych samych metod i narzędzi, opartych na manipulacji i przemocy. Sceniczny świat wymyka się Prosperowi z rąk – wierny asystent i aktor Ariel (Judyta Paradzińska), którego przed laty „stworzył”, wyciągając z prowincjonalnego teatru i uzależniając od siebie, już podjął decyzję o odejściu, do córki Mirandy (Monika Stanek), również aktorki, coraz wyraźniej dociera, że obsesja ojca na punkcie jej dziewictwa ma ją odseparować od zewnętrznego świata i prawdziwego życia. Młodego aktora grającego Ferdynanda (Jakub Klimaszewski) autorytet mistrza nie powstrzymuje przed buntem. Trinkulo i Stefano (Kacper Sasin i Konrad Wosik) wraz z Kalibanem (Piotr Stanek), który w tej opowieści jest tancerzem, próbują stworzyć swój własny, wolny od hierarchii i przekroczeń teatr, jednak ponoszą fiasko – okazuje się, że stare, toksyczne schematy są w nich tak silnie wdrukowane, że szybko infekują nową strukturę. Wydaje się, że największe szanse na odbicie się od brzegów wyspy i na zbudowanie nowego, lepszego świata mają Miranda i Ferdynand, którzy nie boją się ryzyka, że ich wolny od konfliktów teatr będzie nudny.
W „Burzy” teatr w teatrze staje się piętrową konstrukcją, w dodatku obróconą do góry dnem – nieprzypadkowo Minkowska więzi panów świata toczących walki o władzę, umieszczając ich w szklanym boksie. Polityków, ekonomistów, biznesmenów i prawników obserwujemy trochę jak eksponaty w muzeum, trochę jak rzadkie okazy w zoo, oni z kolei, patrząc na wyspę przez szybę, widzą zniekształcony jej obraz, co nie przeszkadza im w tworzeniu regulaminu, dzięki którym mogliby ją sobie podporządkować. Manipulacje Antonia (Rafał Kronenberger) są tu widoczne jak na dłoni. Stąd, z tej szklanej góry, płynie wzorzec struktury, która zaraża wszelkie pomniejsze systemy. Regulaminów jest tu zresztą więcej – kolejny tworzą w opozycji do dyktatorskiego systemu Prospera Trinkulo, Stefano i Kaliban, zaczątek własnego formułują w finale Miranda i Ferdynand. I choć wydaje się, że twórcy spektaklu traktują te kodeksy z dystansem, to jednak nie podważają sensu ich istnienia, zderzając je z chaosem spektaklu, który powstaje bez zasad.
„Robak teatru pożarł cię, tatusiu, i zostały tylko kosteczki” – mówi Miranda do Prospera pokonanego przez trujący koktajl niespełnionych ambicji i frustracji, kiedy okazuje się, że stare metody zawiodły i mechanizm wyspy zacina się, odporny na jego czary. Koncepcja wpisania spektaklu w ramy debaty o przemocy w teatrze niosła w sobie ryzyko osunięcia się w satyrę, w karykaturę. Tymczasem Minkowska i Czapliński proponują nam gorzką opowieść, w której wizerunek teatralnego życia odbity w krzywym zwierciadle jest równoważony czułym, empatycznym spojrzeniem, obejmującym zarówno młodych wrażliwców, jak i mistrza-tyrana, za którego fiaskiem stoi zarówno własny egotyzm, jak i system, który nigdy dotąd nie postawił mu szlabanu. Ariel i Miranda, opuszczają Prospera, ratując przede wszystkim siebie. Ale robią to też dla niego, w instynktownym przeczuciu, że tylko pozbawiona ratunkowego zaplecza konfrontacja z własnymi demonami może go skłonić do opamiętania.
„Burza” Minkowskiej i Czaplińskiego w ciekawy sposób zderza się z prezentowanym w piątek na festiwalu poznańskim spektaklem Jana Klaty, który swój „Sen nocy letniej” zaprawiony przemocą przeplata z satyrą na wyzbyty z niej nowy teatr, który w jego ujęciu zamienia się w zabawę niedojrzałych przedszkolaków, śmieszną utopię, która nie może skończyć się niczym innym, jak katastrofą. Niby o tym samym, ale zupełnie inaczej – wokół wspólnych wątków powstały dwa biegunowo odległe przedstawienia. Tam gdzie u Klaty są czarno-biały podział i środowiskowe żarty, dla części widowni zwyczajnie niezrozumiałe, Minkowska buduje przestrzeń dla niuansów i bardziej uniwersalnej opowieści, otwartej na szeroką publiczność, która może znaleźć w „Burzy” odzwierciedlenie systemów organizujących życie na innych niż teatr poziomach.
Oglądanie „Burzy” budzi podziw dla spójności, w której przemyślana koncepcja opowieści spotyka się z inscenizacyjnym konceptem, na który obok obudzonej mechaniki sceny pracują zespoły aktorów i tancerzy – ci ostatni poszerzają kluczowe postaci, budując wewnętrzne światy ich podświadomości, ukrytych motywacji. Przy tym wszystkim Minkowska z wyczuciem komponuje emocjonalną amplitudę spektaklu, w której jest miejsce na gorycz, śmiech, ale też wzruszenie, które pojawia się w najmniej oczywistych sytuacjach, ogniskując się wokół postaci Prospera, największego przegranego tej opowieści. Zamiast ojcobójczego gestu wplata w nią rozdzierające serce rozstania ojca i córki, reżysera i aktorki. Niezbędne, żeby proces uzdrowienia dla obu stron mógł się rozpocząć.
–
Magdalena Piekarska