Szekspir jako recepta na szkorbut



Dulak przenosi „Burzę” na pokład uwięzionego na lodowej pustyni statku polarników. To zabieg, którzy przynosi bardzo ciekawe, świeże spojrzenie na dramat Szekspira.
W prezentacji „Ekspedycja >>Burza<<”, startującej w konkursie o laur Nowego Yoricka, wyreżyserowanej przez Alexandra Dulaka, powstałej we współpracy z warszawskim Teatrem Studio, w intrygujący sposób przecięły się dwie strategie – jedna często pojawiająca się na festiwalu, obecna nawet i w tym roku, druga – obecna w ostatnich latach w teatrze i szerzej: kulturze.
„Burza” śnieżna
Pierwsza to przepisanie tekstu dramatu, przefiltrowanie go przez odległy od pierwotnego kontekst, umieszczenie go w zupełnie innej sytuacji, przy zachowaniu jego najważniejszych elementów narracyjnych i dramaturgicznych. Podobny zabieg zastosowali Katarzyna Minkowska i Jan Czapliński, którzy wspólnie przygotowali scenariusz tegorocznego konkursowego spektaklu „Burza. Regulamin wyspy”. U nich „Burza” odbywa się w teatrze, publiczność ogląda inscenizację, która udaje próbę spektaklu. W „Ekspedycji” pojawia się jeszcze jeden poziom: tu teatr wykorzystywany jest jako sposób na trzymanie się za wszelką cenę życia, w sytuacji na granicy śmierci.
Są tu więc trzy poziomy narracji: historia o zablokowanej w lodowej pułapce ekspedycji polarnej, opowieść o zorganizowanej ad hoc spośród uczestników wyprawy trupie teatralnej, której działania mają odciągnąć uwagę polarników od nudy, głodu i niebezpieczeństw, a wreszcie – „Burza”, którą polarni pionierzy próbują grać, umierając z zimna, głodu i chorób. Szkodzi im głównie szkorbut, do którego nawiązanie zostało zresztą bardzo pomysłowo wykorzystane w przebiegu akcji: polarnicy grają w kości, które zaczynają się mieszać z wypadającymi zębami.
Osoby tworzące ten spektakl za kulisami i te pojawiające się na scenie sprawnie prowadzą te trzy wątki, przeplatając je nieustannie, co tworzy ciekawe napięcie – kapitan jest jednocześnie władcą szekspirowskiej wyspy, jego tożsamość i jego działania: kierowanie przebiegiem akcji i działaniami podległych sobie ludzi, są niejako zmultiplikowane. Podobnie jest w przypadku wszystkich innych postaci. To ich potrójne życie jest intrygującą, wielopoziomową łamigłówką tożsamości i statusu.
Zimownicy na ekranie i na scenie
Drugi ciekawy pod względem kulturowym i inscenizacyjnym motyw, obecny w tej prezentacji, to umieszczenie akcji w lodowej pustyni. Temat polarnych stacji badawczych czy szerzej: polarnictwa, powraca w ostatnim czasie w kulturze nader często. Nic dziwnego: odcięta od świata, zamknięta przestrzeń jest przecież znakomitym laboratorium emocji, odruchów i reakcji. Małe społeczności, zdane, a jednocześnie – skazane na siebie, są znakomitą synekdochą masowych zjawisk i procesów.
Przykłady wykorzystania takiego pomysłu można znaleźć choćby w filmie – ostatni, arcyciekawy przypadek, to pełnometrażowy dokument „Syndrom zimowników” Piotra Jaworskiego, który trafił do dystrybucji w czasie pandemii, w związku z czym pozostał niesprawiedliwie niezauważony. A to znakomity obraz tego, jak zachowują się ludzie pozbawieni kontaktu z resztą świata, poddawani presji czysto fizycznej: przez mróz, wiatr czy brak światła, jak i psychicznej: przez, w tym przypadku, kogoś z nadmiernymi ambicjami, kto chce sterować życiem i emocjami innych.
Scenerię stacji polarnej wykorzystuje też teatr – akcja „12 prac Marii Byrd”, spektaklu w reżyserii Pawła Sablika na podstawie tekstu Mariusza Gołosza, który miał premierę w grudniu 2023 roku w Teatrze Dramatycznym im. Jerzego Szaniawskiego w Wałbrzychu, dzieje się właśnie na stacji polarnej. Zamknięci tam pracownicy, zatrudnieni przez wielką korporację, obok oczywistych trudności życia i pracy w takich warunkach, są jeszcze dodatkowo poddawani naciskom ze strony firmy, dla której zyski są ważniejsze niż dobrostan pracowników.
Inuit gasi światło
W prezentacji Dulaka wątek odcięcia, samotności i niebezpieczeństwa ma niezwykle ważną rolę – mocno wpływa na sytuację bohaterów i determinuje wiele ich zachowań. Działa też na płaszczyźnie czysto estetycznej – śnieżne zaspy z białej folii, choć proste, wyglądają tak bardzo sugestywnie, że publiczność niemal zaczyna marznąć.
Na jeden z głównych planów tej opowieści wysuwa się natomiast wyrastający z narracji o podbijaniu nieznanych lądów wątek kolonialny – postacią, która krąży wokół kręgu polarników z zachodniego świata, jest przedstawiciel rdzennej ludności. Początkowo lekceważony i wykorzystywany, z czasem staje się najważniejszym bohaterem tego dramatu, tym, który – symbolicznie rzecz ujmując – gasi światło.
Prezentacja przygotowana przez zespół pod kierunkiem Alexandra Dulaka już w tym momencie, na poziomie work in progress, jawi się jako bardzo oryginalne, świeże i ciekawe spojrzenie na twórczość Szekspira. Reżyser zapowiada, że chciałby rozwinąć projekt do formuły pełnego spektaklu – już dziś można w ciemno zakładać, że będzie to przedstawienie warte zainteresowania.
–
Przemysław Gulda