Szekspir na polskiej prowincji
Szekspir nawet nie wiedział, że napisał dramat o tym, jak się żyje i jak się ustawia ludziom życie w małej miejscowości w Polsce. Dobrze chociaż, że się dobrze kończy.
Tradycja przenoszenia akcji szekspirowskich dramatów w zaskakujące miejsca ma długą tradycję. Romeo i Julia kochali się na Florydzie, Hamlet walczył o sukcesję w wielkiej korporacji z siedzibą w Nowym Jorku, Tytus wojował na współczesnym polu bitwy. Czemuż by więc bohaterki i bohaterów „Wszystko dobre, co się dobrze kończy” nie przenieść w zupełnie inne miejsce, niż w oryginalnym tekście? Tak właśnie jest w spektaklu Szymona Kaczmarka z Teatru im. Bogusławskiego w Kaliszu.
Jego akcja zdaje się dziać na polskiej prowincji. W jakiejś dowolnie wybranej miejscowości, w przypadkowej wsi Głucha Dolna. To czasy bardzo współczesne – ważną rolę w jednej ze scen pełnią smartfony, a jeden z bohaterów, złożony chorobą, ewidentnie leży w tymczasowym szpitalu covidowym. A jednak w tej gminie czas stanął w miejscu mniej więcej w latach 90-tych i wszystko zostało tam tak, jak było trzy dekady temu: zetlale resztki artefaktów z czasów „komuny” spotykają tu wyraziste znaki nowych czasów. Osoby tworzące kaliski spektakl mocno się przyłożyły, żeby ten świat działał i wyglądał wiarygodnie – tak jak to wciąż można zobaczyć, kiedy wyjedzie się poza duże polskie miasta i zagłębi w prawdziwym świecie. Tym, który tak naprawdę decyduje, kto w Polsce wygrywa wybory, tym, z którego czerpie się stereotypy dotyczące polskości. Nie dość, że osobom tworzącym spekakl trafnie udało się zidentyfikować wiele znaków typowej polskiej prowincjonalności: zachowań, zwyczajów, przedmiotów i strojów. Na dodatek równie dobrze poszło im z przeniesieniem ich na scenę.
Elita, polowanie, teczki
Być może najlepszą personifikacją prawdziwej prowincjonalnej polskości jest scena polowania. Bo to przecież właśnie na polowaniu małomiasteczkowa elita załatwia sprawy i „załatwia” ludzi, ustawia konkursy, obsadza stanowiska, wydaje oceny, plotkuje, upija się do utraty tchu i godności, brzydko się bawi, a potem ma na siebie nawzajem haki – bo zaufanie zaufaniem, ale zawsze dobrze mieć w telefonie film, na którym szef miejscowej prokuratury albo najbogatszy biznesmen dla żartu „hailuje”, trzymając pionowo dwa palce pod nosem czy zdradza żonę ze swoim niepełnoletnim asystentem społecznym.
W spektaklu na polowaniu ustala się hierarchie i plany rozwiązania najważniejszych lokalnych problemów. Starzy wyjadacze strzelają celnie, nie pudłują ani razu. A przy okazji decydują o tym, jak na nowo poukładać lokalny świat. Główny bohater natomiast daje plamę: strzela niecelnie i proponuje zupełnie nietrafne rozwiązania. Od razu wiadomo, że to nie on będzie rozgrywał miejscową elitę, ale to ona będzie decydować o jego losie.
Najważniejsze karty w tym świecie rozdaje się w siedzibie lokalnych władz, przy przykrytym płótnem – co prawda nie zielonym – stoliku. Kiedy lokalny włodarz chce nagrodzić dziewczynę korzystnym zamążpójściem, kandydatów przynosi – dosłownie – w teczkach. Bo w tym świecie przecież każdy ma na każdego jakąś teczkę.
Siatka z mandarynkami
Kiedy panowie decydują o wszystkim na polowaniu, gdzie swoje gry rozgrywają ich żony, pierwsze prowincjonalne damy? Oczywiście – w salonie spa, gdzie dają się masować młodym mężczyznom o atletycznych kształtach.
A dziewczyny, którym nie udało się załapać na pociąg na lokalny szczyt, mieszkają w zepsutym autobusie, obłożonym worami z cebulą, ziemniakami i burakami, słuchają złej muzyki i ubierają się w kiczowato wyzywający sposób: stringi wystające spod dresowych spodni to wyraźny sygnał, że są gotowe na wszystko.
Obok tych dużych scen, w spektaklu pojawiają się też urocze drobiazgi odsyłające do świata, w którym się dzieje, drobiazgi znakomicie budujące klimat polskiej prowincji – to np. znakomicie dopasowane do sytuacji kostiumy: futrzane czapy, bezkształtne jesionki czy garsonki w kiczowatych kolorach. Typowym dla tego świata gadżetem jest też maszyna do liczenia banknotów. I jeszcze jeden drobiazg – siatka z mandarynkami, którą przynosi się choremu do szpitala.
Ten spektakl to po prostu Polska w pigułce – Szekspir nawet nie mógł przypuszczać, że to właśnie o niej napisał ten dramat.
–
Przemysław Gulda