Witajcie w Illirii, rzut beretem od raju

31 lipca 2024
12noc fot. Dawid Linkowski (1)
12noc fot. Dawid Linkowski (3)
12noc fot. Dawid Linkowski (4)
12noc fot. Dawid Linkowski (2)

Do luksusowej Illirii, hotelu na dalmatyńskim wybrzeżu, w którym Grzegorz Jarzyna umieścił akcję swojej (i Romana Pawłowskiego, który jest współautorem tekstu) wersji Szekspirowskiego „Wieczoru Trzech Króli”, prowadzi 208 stopni. Wystarczająco dużo, żeby goście turnusu, należący niewątpliwie do tego jednego procenta ludzkości, która nie musi martwić się tym, co przyziemne, porządnie zmęczyli się wspinaczką. Wyobrażacie sobie nowy sezon „Białego Lotosu”, tyle że w formie jednego odcinka, i w dodatku w teatrze? No właśnie, jesteśmy w domu – trochę tak jest w chorwackim spektaklu Jarzyny. To wcale nie nadużycie, przecież i u Mike’a White’a znajdziemy morze nawiązań do archetypicznych historii.
Illiria reklamuje się hasłem „kilka kroków od raju”. Jeśli gdzieś na wyposzczonego poza sezonem krytyka czeka raj, to właśnie na teatralnym festiwalu. My, recenzenci, mieszający w festiwalowym blogu, też mamy jakby luksusowo, w dodatku z tym bonusem, że bez zadyszki – z hotelu, w którym nas zgrupowano, co sprawia, że rano nad jajecznicą można się o spektakle zajadle pokłócić, do Teatru Wybrzeże, gdzie odbywa się spora część prezentacji, zaledwie kilka kroków. A jeśli nawet zafundujemy sobie wspinaczkę na piętro foyer, to stopni nie będziemy liczyć w setkach, ale w dziesiątkach. Więc może nie jesteśmy jeszcze (i pewnie nigdy nie będziemy) sławni i bogaci, ale można powiedzieć, że przez ten tydzień z małym okładem mamy w zasięgu ręki wszystko, czego nam do szczęścia potrzeba. W dodatku za oknem trwa trochę poza-, a w niektórych momentach całkiem teatralny karnawał – jarmarczne widowisko, na którym uważne oko bez kłopotu wyłowi z tłumu ponadnaturalnej wielkości konia, słonia, kilku całkiem żywych Napoleonów, kolekcję świętych i niezliczone gdańskie damy w wieku rozmaitym, za to niezmiennie w tej samej retro stylówce na panienkę z okienka.
No dobrze, ale czy Illiria w Wybrzeżu spełniła obietnicę tych kilku kroków od raju? Rzecz w konkretach – pytanie, czy chodzi o trzy kroki, czy może dziesięć. Każdy z widzów określi swój prywatny dystans – z mojej perspektywy dziesiątego rzędu było ciut dalej niż bliżej, jakkolwiek odległość pozwoliła dostrzec zarys edenu. Mówiąc inaczej: momenty były. Gdybym miała więc zrobić ewidencję tego raju, na pewno w top ten znalazłby się znakomity, roztańczony finał opowieści. Na pewno znakomita obsada – Teatr Młodych w Zagrzebiu ma mistrzowski zespół, że wymienię tu tylko fantastyczne Mię Melcher i Doris Šarić Kukuljicę. Na pewno pomysł, żeby Szekspirowską komedię omyłek jeszcze bardziej skomplikować, zamianę ról podkręcić, zmylić tropy, z bliźniąt Violi i Sebastiana uszyć pomysł na niebinarną Violx, a nade wszystko – sprawić, żeby zamiana kostiumów, ta gra między tym, co męskie i co kobiece, straciła swój niewinny charakter, stając się narzędziem transformacji, przekształcenia, budzenia w postaci uśpionych tęsknot, zepchniętych gdzieś na dno podświadomości marzeń. Szkoda, ach szkoda, że ta uwodzicielska moc objawiła się w tak niewielkim stopniu – bo choć aktorskie garderoby stanowiły element scenografii, i choć Orsina stawała się Orsinem, a Olivio Olivią na naszych oczach, to działo się to z boku sceny, w wielu wypadkach niepostrzeżenie, a akt stopniowego uwiedzenia postaci przez kostium wybrzmiał w pełni jedynie u Olivia/Olivii. Kiedy oglądałam tę scenę, przypomniała mi się „Gardenia”, mistrzowski spektakl Franka Van Laecke i Alaina Platela, oglądany lata temu na wrocławskim Dialogu, w którym cała opowieść sprowadzała się właśnie do transformacji przy wtórze „Bolera” Ravela grupy wiekowych, średnio zadbanych dżentelmenów w przydużych burych garniturach w olśniewające drag queens – tylko tyle i aż tyle, żeby odebrać oddech, wzruszyć, wbić w fotel i wryć się w pamięć.
Doceniam sam pomysł przepisania Szekspirowskiej komedii omyłek, zamiany ról, przebieranek we współczesny genderowy kontekst, ale w realizacji zabrakło mi pogłębienia, które zatarłoby wrażenie, że ten spektakl mija się ze swoim czasem, że kiedy od momentu, w którym współczesny teatr zaczął się zajmować płynnością granic płci minęły już całe dekady, nie sposób nie zadać sobie pytania, czy ten udramatyzowany wykład o różnorodności nie jest przypadkiem spóźniony. Przy tych zastrzeżeniach „12. noc albo co chcecie” (z taką wersją tytułu, bliższą angielskiemu oryginałowi, spektakl Jarzyny pojawił się w repertuarze) ogląda się bez nudy, o ile nie mamy wobec niej nadmiernie wysokiego progu oczekiwań. A trudno ich nie mieć – Jarzyna wraca z tym spektaklem po czteroletniej przerwie, po „Burzy” w TR-rze i po burzy, która sprawiła, że pożegnał się z warszawską sceną. Czy można znaleźć echa tych doświadczeń w chorwackim spektaklu? Szukać ich można na pewno. Pytanie, czy najbliższa Jarzynie jest uruchamiająca napięcia w Illirii Violx czy może Malvolia (Malvolio u Szekspira), menedżerka luksusowego hotelu, która ze sztywnej konserwatystki zamienia się w wyalienowaną samotnicę i w finale pozwala sobie na akt buntu, na porzucenie hotelowego raju. Ten akt nie jest jednak rezygnacją, ale podjęciem wyzwania – dociera do niej bowiem, że nie znajdzie szczęścia (i miłości), dopóki nie zrozumie samej siebie. Czy Jarzyna odnalazł po TR-e nowego siebie? Czy jest o kilka kroków od finału poszukiwań? I ile to kroków – trzy, czy może dziesięć?

Magdalena Piekarska