Tytania śni słodko-gorzkie sny
To nieuchronne – jest tylko kwestią czasu, kiedy zaczniemy śnić szekspirowskie sny. To, czy rozpęta się w nich burza, czy polecą głowy, czy uwiedzie nas Violx jest kwestią indywidualną. Tymczasem, na zachętę i zniechętę zarazem swój sen na scenie Malarni Teatru Wybrzeże śni Tytania. Na zachętę, bo wyjściowa koncepcja budzi ciekawość, na zniechętę – bo jest potwierdzeniem, że po lekturze Szekspira raczej nie śpi się słodko.
„Sen nocy letniej” to jeden z finalistów Nowego Yoricka – w ramach tego konkursu młodzi reżyserzy we współpracy z instytucjonalnymi teatrami przygotowują wstępną wersję spektaklu opartego na dziełach Szekspira. Realizacja jest obwarowana konkretnymi zasadami, jedna z nich mówi, że pokaz musi się zamknąć w godzinie.
Miłka Dziasek, studentka reżyserii na krakowskiej Akademii Teatralnej, tak przepisała Szekspirowski „Sen” (i tak dopisała mistrzowi kilka scen), żeby kluczowe wątki stały się scenami ze snu Tytanii, wywiedzionymi z jej pragnień, lęków, marzeń i krzywd. Umieszcza Tytanię w centrum wydarzeń i pozwala jej wchodzić w relacje z postaciami, które u Szekspira funkcjonują w osobnych wątkach – Lizandrem, Heleną, Egeuszem. I nie, tym razem nie spotkacie w tych fantazjach osła. Z prostej przyczyny – jeśli we śnie Tytania jest zniewolona, to tylko przez treści, które wypływają z niej samej, których nikt jej nie narzucił, i które nie są efektem cudzej magii, czarów, hipnozy. Mogą być podniecające, kojące, okrutne, ale to jej własne sny.
To zarazem sen, który mogłaby śnić większość z nas, bo odzwierciedla wzór, który odkształca się w podświadomości wielu kobiet. I nie dziwi, że za inscenizacją stoją przede wszystkim kobiety – oprócz Igora Piątka odpowiedzialnego za wideo i obok reżyserki, to Julia Ruszkowska, autorka scenografii i kostiumów, Aleksandra Chmielewska, która skomponowała muzykę i choreografka Maria Bijak, która w spektaklu gra rolę Puka.
Tytanię (Justyna Bartoszewicz) zastajemy w momencie kryzysu – oto Oberon (Piotr Chys) chce odebrać jej młodego pazia, syna jej przyjaciółki i – być może – kochanki. Tytania nie jest gotowa do walki – pogrążona w depresji, co rusz osuwa się w senne majaki, które zaczynają się kojąco, żeby koniec końców nieuchronnie zamienić się w koszmar. W snach wraca do momentów, które doprowadziły ją do kryzysu – ślubu z Oberonem, rozpoczynającego się jak spełniony finał baśni, która stopniowo odsłania bezwzględną podszewkę transakcji; relacji z ojcem (Krzysztof Matuszewski), od którego doświadcza bezwzględnego odrzucenia; romansu z młodzieńcem (Dominik Rubaj), w którym pojawia się zapowiedź przemocy czy więzi z przyjaciółką (Magdalena Boć), której zazdrości perspektywy macierzyństwa. Sen obiera Tytanię warstwa po warstwie z kolejnych pokładów niespełnień i lęków. Kiedy w finale rozwija kokon sukienki, który ją chroni w trakcie spektaklu, okazuje się, że jej brzuch pokrywa czerwony rysunek – tatuaż jak skrywana przed światem rana.
Work in progress przeprowadzony przez Dziasek w Wybrzeżu uwodzi przede wszystkim wyjściową koncepcją, ciekawością reżyserki postanawiającej sprawdzić, co kryje się za maską kapryśnej królowej elfów i wróżek. Ta ciekawość prowadzi ją do empatycznego śledztwa, w którym odnajduje smutek i zagubienie bohaterki.
„Sen” odbieram ze świadomością, że ten teatralny szkic od gotowego spektaklu dzieli daleka droga. Ta szkicowość zresztą dobrze współgra z onirycznym charakterem opowieści, który odrzuca wręcz wszelką logikę. Tymczasem, być może przez to, że przez ograniczenia produkcyjne zabrakło – pomijając wideo – uzupełnień sennej poetyki w plastyce spektaklu, rojenia Tytanii wydają się odrobinę nadto logiczne, tak jakby ich podstawą był podręcznik psychologii dla początkujących. Aż prosi się o zatarcie tych sztywnych akademickich kantów, o wprowadzenie do scenariusza elementów absurdu czy mniej dosłownej metafory, przełamujących konwencję, wprowadzających do sfery wizualnej element podświadomości, a do dramaturgii – oddech. Tak działa scena „prucia” ciążowego brzucha Heleny przez Tytanię, która wyrywa z niego garści pierza – chciałoby się więcej takich nieoczywistych inscenizacyjnych rozwiązań.
Chciałoby się też, żeby tricksterowski wymiar roli Puka mocniej tu zadziałał – Maria Bijak jest pierwszą aktorką, która pojawia się w „Śnie”, nie na samej scenie, ale na widowni. Krąży wokół niej, kładzie się w przejściu między rzędami. Później to jej pytania psują klimat na weselu Tytanii, rysując na horyzoncie krańcową perspektywę. W finale zamienia suknię bohaterki w skrzydła. Jednak przez większość opowieści wydaje się bezczynna, tak jakby przechodziła ze scenicznej roli w rolę realizatorki, czuwającej nad ruchowym kształtem spektaklu. Nie sposób określić relacji jej Puka z Tytanią, nie sposób też powiedzieć, kim jest w świecie jej snu – obserwatorem z zewnątrz czy narzędziem, przeciwnikiem czy sprzymierzeńcem.
Sporo tych pytań i są nieuchronne, skoro mamy do czynienia ze szkicem, rysunkiem, który mógłby dopiero wypełnić się fakturą farb i kolorem, choć nie wiadomo, czy po dwóch festiwalowych pokazach nie spocznie na zawsze w szufladzie. Ważne, że budzi ciekawość dalszego ciągu tej pracy. Ale też tego, co zrobi Tytania po przebudzeniu.
–
Magdalena Piekarska