Jaimlet, czyli wszyscy jesteśmy Hamletami

5 sierpnia 2024
Hamlet_Peru fot. Dawid Linkowski (7)
Hamlet_Peru fot. Dawid Linkowski (6)
Hamlet_Peru fot. Dawid Linkowski (5)

To już tradycja, że na finał Festiwalu Szekspirowskiego dostajemy energetyczną bombę, która ładuje nas na długo. Może nie do kolejnej edycji, ale wystarczająco skutecznie, żeby patrząc na świat przez szyby pociągu oblewane deszczem (albo stojąc dwie godziny w polu pod Gnieznem przez awarię lokomotywy) uśmiechać się do wspomnień z poprzedniego wieczoru.
W ubiegłych latach na tę bombę składały się spektakle Needcompany, tym razem o turbodoładowanie na drogę powrotną zadbał peruwiański Teatro La Plaza z Limy, który do Gdańska przywiózł „Hamleta” w reżyserii Cheli de Ferrari. Trzeba zaznaczyć, że „Hamlet” odwiedził Polskę nie po raz pierwszy – odbył już tour po kilku polskich miastach, pojawił się w Poznaniu, Katowicach i Krakowie, wszędzie budząc entuzjazm widowni, która w finale nie daje się długo prosić i wchodzi na scenę, żeby zatańczyć razem z aktorami. To zresztą reguła, która sprawdza się na całym świecie, bo mamy do czynienia z przedstawieniem, które teatralny świat podbija.
De Ferrari przygotowała spektakl we współpracy z aktorkami i aktorami z zespołem Downa, łącząc ich doświadczenia z opowieścią wysnutą z „Hamleta” i sprawiając, że funkcjonując na granicy pomiędzy szekspirowskimi postaciami, a artystami mierzącymi się z tekstem, pozwalają sobie na opór wobec niego, niezgodę, niewiedzę, zwątpienie. Ucieleśnieniem tej postawy jest Jaimlet, który objawia nam się w jednej z pierwszych scen spektaklu – Jaime Cruz odpowiada w niej na pytania internautów, tłumacząc, że jako Jaimlet jest właśnie bytem pomiędzy, nie do końca sobą, Jaime, i nie całkiem Hamletem. Istota konceptu, który jest tu interpretacyjnym założeniem, jest bardzo prosta i trafiająca w sedno zarazem – oto aktorki i aktorzy z zespołem Downa wcielają się tu w role Hamleta i Ofelii, również z zespołem Downa.
De Ferrari miesza style i konwencje – jest tu wywiedziona z bardzo tradycyjnego teatru, twórczo przetworzona i potraktowana z dystansem inscenizacja „Pułapki na myszy”, dworskiej sztuki obnażającej zbrodnię Klaudiusza, jest rapowane „być albo nie być”, są sceny dramatyczne, taniec i elementy musicalu. Są teatralne multimedia, zainscenizowany wywiad i rozmowa online z Ianem McKellenem, który w wieku 84 lat, wrócił do roli Hamleta, którą zagrał w 1971 roku. Jest też żywy obraz, w którym jeden z aktorów próbuje naśladować Laurence’a Oliviera wygiętego w nienaturalnej pozie i wygłaszającego najsłynniejszy teatralny monolog, w scenie z filmu z 1948 roku.
Wybór tekstu nie jest tu w żadnej mierze przypadkowy. Można wręcz powiedzieć, że jest on efektem poszukiwania odpowiedzi na pytanie o pozycję Hamleta w szekspirowskiej tragedii, o to, dlaczego młody książę nie objął królewskiej korony. Czym jest tak naprawdę jego szaleństwo, które staje się argumentem osłabiającym jego pozycję? Perspektywa Hamleta z zespołem Downa (a właściwie Hamletów i Hamletek, bo jakkolwiek ósemka aktorów La Plazy w trakcie spektaklu przejmuje różne role – Ofelii, Klaudiusza, Gertrudy, Poloniusza, to w punkcie wyjścia i dojścia wszyscy są Hamletami) daje nową interpretacyjną perspektywę. Wszyscy – Octavio Bernaza, Jaime Cruz, Lucas Demarchi, Manuel Garcia, Diana Gutierrez, Cristina Leon Barandiaran, Ximena Rodriguez, Alvaro Toledo – w figurę ubezwłasnowolnionego księcia wlewają własne doświadczenia. Aktorzy i aktorki La Plazy, osoby z zespołem Downa mówią o tym, jak często wykluczenie ubiera się w słowa, które pozornie afirmują odmienność, gdy tymczasem przymiotnik „wyjątkowy” staje się zasłoną, za którą kryje się motywowane rodzicielską troską decyzja o odebraniu prawa decyzji w wielu sferach życia. Ich własne relacje z rodzicami i opiekunami stają się w spektaklu podstawą dla scen, w których oglądamy Hamleta z Gertrudą czy Klaudiuszem lub Ofelię z Poloniuszem. To „wyjątkowość” Hamleta sprawia, że rozpoczęcie życia seksualnego odkłada do trzydziestych urodzin, że nie jest w stanie wyzwolić się z domowej kurateli, że upragniona samodzielność wciąż majaczy na dalekim horyzoncie, zbyt daleko, żeby przybrać kształt realnej perspektywy. To „unikalność” Ofelii powoduje, że Poloniusz i i Gertruda aranżują nie tylko jej spotkanie z Hamletem, ale też z ukrycia śledzą rozwój wydarzeń, nie pozostawiając przestrzeni dla intymności. To za sprawą świadomości tych zewnętrznych ograniczeń „idź do klasztoru” skierowane przez Hamleta do Ofelii nabiera nowego, gorzkiego wymiaru. Hamletom i Hamletkom, poddawanym nieustannej kontroli i nadzorowi, trudno zastanowić się nad sensem monologu, w którym pojawia się kluczowe pytanie o „być albo nie być”. Zresztą, co to za pytanie! Odpowiedź twierdząca wydaje się oczywistością, dużo istotniejsza pozostaje kwestia, jak być.
Jedną z najbardziej poruszających scen spektaklu jest ta, w której Ofelie marzą, siedząc nad sadzawką, wyczarowaną w jeden z tych prostych, cudownych i czytelnych teatralnych sposobów – przez zrzucenie spódnic, które układają się pod ich stopami w skłębiony nurt. W tych marzeniach pojawia się własne mieszkanie, niezależność, ósemka dzieci i romans z francuskim kochankiem. Podobnie jak szczeciński „Sen nocy letniej” Justyny Sobczyk i Jakuba Skrzywanka, który brał udział w ubiegłorocznym konkursie Złotego Yoricka, peruwiański „Hamlet” staje się mocnym emancypacyjnym głosem środowiska osób z zespołem Downa, głosem w sprawie prawa do samostanowienia, do miłości, do życia seksualnego. Wykrzyczanym, wyrapowanym, wyśpiewanym – nie sposób nie zauważyć, jak bliskie sobie są te manifesty, wynikające z realnej, uniwersalnej, odzywającej się pod różnymi szerokościami geograficznymi potrzeby.
Przy tym wszystkim spektakl de Ferrari ma w sobie ogromne pokłady humoru, dystansu, ironii, równoważących powagę świadectw i argumentów przybliżających perspektywę tego tak wyjątkowego Hamleta, którego odróżnił od nas tylko jeden, jedyny chromosom. Peruwiański „Hamlet” nie pozwala nam osunąć się we wzruszenie – kiedy tylko zaczynamy zanadto mu ulegać, artyści natychmiast przekłuwają balon emocji. Zamiast reszty, która jest milczeniem, dają nam dawkę skoncentrowanej, rozwibrowanej zabawy w finale. Bo reszta jest tu tańcem, i jest też spotkaniem.

Magdalena Piekarska