Odlotowe Agentki

1 sierpnia 2017
Szekspir-czy-buty-reż.-Grzegorz-Mielczarek-fot.-Sebastian-Góra-www.sebastiangora.com_.jpg

Bardzo trudno jest pisać o etiudach egzaminacyjnych wydziałów aktorskich. Prosta fabuła przetykana monologami pożyczonymi od innych klasyków często pęka na szwach, a wszelkie środki „wyrazu artystycznego” wydają się jakoś źle czy niepotrzebnie użyte. Kostiumy kompletuje się z własnej garderoby, rekwizyty pożycza, a w scenografii koniecznie musi wisieć jakiś koc, prześcieradło czy inny kawał materiału służący za dodatkową przestrzeń gry lub ekran. Ta mieszanka nie miałaby wiele wspólnego z dobrym teatrem, gdyby nie aktorzy, którzy ratują całą sytuację.

Historia jest prosta: oto cztery francuskie agentki postanowiły pokrzyżować plany „niezakochania się” czterem agentom. Wybrały się więc z poselstwem do tychże i niczym Atomówki, Odlotowe Agentki czy Aniołki Charliego walczyły z plagą „kamiennych serc” cnotą, pięknością i wierszem Szekspira. Jak w każdej dobrej fabule, wątki komediowe przepleciono układami choreograficznymi, piosenkami aktorskimi, muzyką na żywo oraz inspiracjami z movie-artu, thrillerów i romansów. Słowem nasze Agentki użyły wszelkich środków, by uwieść i podstępnie porzucić zalotników.

A zalotnicy to nie byle gratka, tylko kwiat światowej agentury. Działając incognito, prowadzą poważne akcje polowania na jelenia, przyłapują na cudzołóstwie, a przede wszystkim zatajają informacje o stanie własnych serc. Ale w przypływie miłości nic nie da się ukryć i tak panowie Dawid Chudy, Mikołaj Kubacki, Patryk Michalak, Antoni Sałaj raz po raz raczą widownię spojrzeniem w dal i z drżącym głosem (lub nogami) wypowiadają słodkie słowa miłości. Jej urok pada na cały dwór i już za chwilę otoczenie Króla Ferdynanda rozprawia o miłości, cierpieniu i życiu. Nawet prostaczek Bania (Michał Pawlik) uległ temu czarowi i miętosząc czapkę, zastanawia się nad swoją egzystencją.

Niestety, bohaterki również padły ofiarą przysłaniającej wszystko miłości. Nie pomogły trampki, spódnice w kropki i zgrywanie twardych sztuk. Ze łzami w oczach opowiadają o emocjach, których w sytuacjach konfrontacji wcale nie kryją i tyko agenci tak bardzo skupieni na własnych uczuciach nie widzą, że te dawno zostały odwzajemnione. Szkoda, że agenci okazali się mniej niż mierni. Żadni z nich kandydaci na Jamesa Bonda – by ich zmylić wystarczyło włożenie masek oraz zamiana prezentów. I już szepczą słodkie słówka nie do tych uszu co trzeba. Panowie wstyd! Słuszna kara na was spadła.

Na szczęście nikt nie ukrywa, że to, co widzimy, to próba, szkic na brudno czy egzamin. To nie jest gotowe przedstawienie i nigdy nie będzie, nie o to chodzi. To pokaz kilkumiesięcznej pracy aktorów nad tekstem klasycznym. I jako taki sprawdza się dobrze, traktując Szekspira użytkowo i nie roszcząc sobie praw do miana wielkiego teatru.

Mira Mańka

***

Szekspir czy buty, reżyseria, opieka pedagogiczna: Grzegorz Mielczarek, III rok Wydziału Aktorskiego PWST w Krakowie (Polska)